Pieśni i pejzaże
Pieśni i pejzaże, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1981 to zbiór wierszy różnych autorów o Poznaniu i Wielkopolsce.
Księżyc na Górnej Wildzie
Antoniemu Stempczakowi
Gdy przed północą z Górnej Wildy
ostatni tramwaj jedzie do remizy --
głośniej gadają miejskie szyldy,
bo księżyc schodzi z nieba trochę niżej.
Jaśnieją plastry trotuaru, wyraźniej nocny gość ulicę strzyże,
wychodzą cyfry z tarcz zegarów --
bo księżych schodzi z nieba trochę niżej.
Gdy ostatnich pijaków ostatnia butelka zwycięży
i rozkrzyczana zgraja z knajpy na rogu wyłazi --
schodzi na górną Wildę księżyc
i szuka naszej starej, wytartej już przyjaźni.
Błąka się z miasta od Huggera
aż do samiutkiej het Dębiny
i dachy blaskiem swym przeciera
i czyści tramwajowe szyny.
W brudne zabłąka się podwórze,
to przez ogródek się przetoczy,
wejdzie na dach po zachlapanym murze
i oknem wejrzy w spokojne, śpiące oczy.
Potem już całkiem, całkiem roześmiany
w inne zagląda okna, czy czegoś nie potrzeba --
rozpyli kurz na szybach, pobieli szare ściany
i wraca w głąb gwiezdnego poznańskiego nieba.
Antoni Stempczak to kolega Leonarda Turkowskiego z Seminarium Nauczycielskiego. Nawiązali ponownie kontakt kilkanaście lat po wojnie, korespondowali, spotykali się. Jednak wiersz ten - bez dedykacji - ukazał się też w 1935 roku w tomiku "Krzyż na rozdrożu". Nie zgadniemy dziś, do kogo się wówczas odnosiła ta jedna linijka dotycząca starej, wytartej już przyjaźni...
Wiosna na Łazarzu
Więc przede wszystkim w parku Wilsona --
w sercu łazarskiej dzielnicy
rozniosła wici:
zielone, zielone, zielone.
Wlazła dokładnie wszędzie:
aż na topoli szczyty nagie.
A na parkowym stawie
ponasadzała łabędzi.
Potem krwią swą zieloną
trysnęła na każdy balkon
i z kolorowej czarki
podlała mi kwiaty przed domem.
Wreszcie z szaleństwem dziecięcia
otwarła słoneczny hydrant
i w twarzach ludzi zastygła
jasną ulewą szczęścia
Wiosna w Poznaniu na Łazarzu zazwyczaj zaczyna się wcześniej, niż w Olsztynie...
Pierwotnie wiersz napisany w 1933 roku zamieszczony został w tomiku "Krzyż na rozdrożu". Zobacz oryginalną stronę z późniejszymi odręcznymi poprawkami autora.
Ulica Półwiejska
Nie stanął tu żaden pałac
ni geniusz tu żaden nie zstąpił.
Proste się domy zebrały,
los chodził po domach skąpy.
Z kamienic urosła ulica --
dzieci obdarte przed domem,
wąski bruk przecinany
nożami tramwajowych szyn.
Lecz jedna kamienica
pełna jest dobrych wspomnień,
które kłębią się z bramy
jak z kuchni półwiejski dym.
Czemu nie stanął tu pałac?
Czemu nie plac tu świetny?
W podwórzu jest tylko śmietnik
i mrok.
Nie stała tu żadna chwała.
Idzie się tylko przez podwórze,
po lewej drzwi w szarym murze,
cień,
kurz,
mrok się po schodach wspina,
sień
i jeszcze krok
i już!
O, moja miłości jedyna!