Nowy "Krzyż na rozdrożu"

 

W 1995 roku zjawił się u mnie Józef Jacek Rojek z informacją, że jest sponsor gotów sfinansować wydanie tomiku poezji Leonarda Turkowskiego. Moja pomoc jest potrzebna, by napisać przedmowę i wybrać wiersze. Ponieważ na wierszach się nie znam - w celu dokonania wyboru udostępniłem Jackowi wszystkie tomiki wierszy, co go zdziwiło, bo przedwojennych, mimo dość zażyłej znajomości z autorem, nigdy nie widział. Od napisania przedmowy zupełnie się wykręciłem. Gdy już wiersze zostały wybrane, okazało się, że sponsor utracił podstawowe kwalifikacje sponsora. Ja tymczasem nabrałem do tego entuzjazmu, zrozumiawszy, że nawet utworów laureatów nagrody Nobla nikt nie wydaje z tej jedynej wyłącznie przyczyny, że byli wielkimi pisarzami - każdy ma w tym jakiś interes:

Okazało się, że edycję uda się sfinansować z wyprzedaży księgozbioru pozostałego po Ojcu. Załatwienia spraw formalno-technicznych podjęło się Wydawnictwo MG i Pracownia Poligraficzna Marka Gardzielewskiego. Tytuł tomiku i szata graficzna okładki to wspomnienie pierwszego tomiku wierszy z 1935 roku. Prawie cały nakład liczący łącznie 1.500 egzemplarzy został ofiarowany bibliotekom, mieszkańcom ulic Leonarda Turkowskiego w Olsztynie i w Bartoszycach oraz jako nagrody w charytatywnych loteriach.

 

O niniejszym tomiku

Tytuł wyboru poezji jest wspomnieniem tytułu pierwszego poetyckiego tomiku Leonarda Turkowskiego, ale nie tylko. Autor wierszy stale był „na rozdrożu” dzieląc życie między Poznań i Środę, między profesję nauczyciela i dziennikarza, między poezję i prozę, między Bartoszyce i Olsztyn, między bibliofilskie fanaberie i poważne traktowanie potrzeb rodziny, między wspieranie swym słowem możnych tego świata i luksus posiadania własnych poglądów.

Czy tomik wydany kilkanaście lat po śmierci poety przybliży patrona ulic w Olsztynie i Bartoszycach ich mieszkańcom? Czy dotrze do Poznania, w którym poezje te mają swój początek? Czy trafi do Środy? Czy przypomni historykom literatury o twórczości, która rozciąga się na przestrzeni półwiecza, i której bibliografia obejmuje około trzech tysięcy pozycji, w tym blisko trzystu wierszy, zachęcając do jej oceny z pewnej perspektywy czasowej?

Być może. Ważniejsze jest jednak, Drodzy Czytelnicy, byście zatrzymali się nad niektórymi z wierszy, znaleźli w nich coś dla siebie, wspomnieli ich autora, który żył będzie tak długo, jak długo będą żyły jego poezje.

 

Pokolenia

 

                                    I

Kołyski niemej śpiewny stuk

układa w oczach leśne sny

i jeszcze rok - i tupot nóg

i w wielki świat otwarte drzwi

 

A życie wielkie jest jak las

a człowiek mały jest jak gnom

przewala się nad nami czas

a za schronienie - własny dom

 

Wśród trudów życia zgina się

ku czarnej ziemi sztywny kark

za nocą noc i dzień za dniem

wysycha głos sczerniałych warg

 

i las się kończy, gasną sny

i w ręce tylko suchy wiór

w sosnowej trumnie czas już śpi

i jak w kołysce - szumi bór

 

 

                                    II

Sosnowa pieśń, sosnowy płacz

przez pokolenia echem drży

dziecięcy gwar wśród śmiechu rac

w poranną rosę zmienia łzy

 

Radosnych ludzi taka moc

pod górę idzie, aż na szczyt

i nie wiadomo kiedy noc

i nie wiadomo kiedy świt

 

Wśród huku siekier lecą pnie

a obok młodniak wznosi śpiew

początek z kresem splata się

i tyle ludzi, tyle drzew

 

Kołyska z trumną - równy krok!

i człowiek żyje tak, jak żył

a w drzewach krąży słodki sok

a w sercach tyle, tyle sił

 

Olsztyn, 1978

 

Posłuchaj jako pieśń w wykonaniu autora

 

Księżyc na Górnej Wildzie

 

Gdy przed północą z Górnej Wildy
ostatni tramwaj jedzie do remizy -

głośniej gadają miejskie szyldy,
bo księżyc schodzi z nieba coraz niżej.
Jaśnieją plastry trotuaru,
wyraźniej nocny gość ulice strzyże,
Wychodzą cyfry z tarcz zegarów -
bo księżyc schodzi z nieba trochę niżej.

 

Gdy ostatnich pijaków ostatnia butelka zwycięży
i rozkrzyczana zgraja z knajpy na rogu wyłazi -
schodzi na Górną Wildę księżyc
i szuka naszej starej, wytartej już przyjaźni.
Błąka się z miasta od Huggera
aż do samiutkiej het Dębiny
i dachy blaskiem swym przeciera
i czyści tramwajowe szyny.

W brudne zbłąka się podwórze,
to przez ogródek się przetoczy,

wejdzie na dach po zachlapanym murze

i oknem wejrzy w spokojne, śpiące oczy.
Potem już całkiem, całkiem roześmiany
w inne zagląda okna, czy czegoś trzeba -
rozpyli kurz na szybach, pobieli szare ściany
i wraca w głąb gwiezdnego, poznańskiego nieba.
 

Poznań, 1933

Wiersz diewiętnastoletniego autora, opublikowany w czerwcowym numerzye "Wici Wielkopolskich" z 1934 roku, wszedł z pewnymi zmianami w skład tomiku "Krzyż na rozdrożu" wydanego w 1935 roku, powtórzony w tomiku "Talerz z jabłkami" wydanym w 1975 roku z drobnymi redakcyjnymi poprawkami i dedykacją dla Antoniego Stempczaka - kolegi z seminaryjnej ławy, następnie przedrukowany w tomiku "Krzyż na rozdrożu" w 1997 roku. Wilda to dzielnica Poznania.

Skąd u młodego, dziewiętnastoletniego autora "stara, wytarta już przyjaźń"? Okazuje się, że w przedwojennych wydaniach była mowa o "jakiejś" przyjaźni. Ta "jakaś" została zastąpiona "naszą" w wersji poświęconej Stempczakowi.