Talerz z jabłkami
"Talerz z jabłkami" to ostatni tomik wierszy Leonarda Turkowskiego. Wydany został przez Pojezierze, Olsztyn 1975. Obszerny wstęp napisał Edward Martuszewski. Poniżej niektóre wiersze.
Talerz z jabłkami
Na sękatych jabłonkach rój białych motyli.
Potem w lipcowym słońcu cień na poduszce sadu.
Wreszcie rumiane kule w koszach idą do domu.
A spójrz dzisiaj przez okno -- śnieg pada.
Bierzesz do ręki krągły fotoplastykon owocu.
Wiosna, lato i jesień świeżym miąższem
ociekają na palce,
rozgryzasz je zębami -- wieczne życie
pochwycone dłonią z talerza.
Nie rzucaj czarnej pestki.
Gdy przeczytasz w gazetach
o jądrowych wybuchach --
pomyśl:
zazieleni się,
zakwitnie, wyda owoc.
Kalokagathia
Nie ujdziesz z ateńskiego gaju:
rozrósł się w lądy i morza
i dotyka księżyca.
Nie łudź się, że cię ominie:
sięga gałązką twych okien
pachnie ciszą w krzykliwej ulicy.
Roztańczyły się muzy na rynku:
idą pląsem na wieś --
wiekami ścielą im się drogi.
Otwórz drzwi domu na oścież:
dojdzie szelest tańca wśród drzew,
stanie Sokrates na progu.
Wyciągnij dłonie przed siebie:
spadną dwa liście laurowe
i położą się na nich miękko.
Popatrz -- znajdziesz, bo musisz:
na jednej dłoni dobro
na drugiej dłoni piękno.
Kalokagathia - ideał arystokratycznego wychowania w starożytnej Grecji, człowiek odznaczający się harmonijną pełnią duszy i ciała, stawiający bezinteresownie swe siły do dyspozycji krajowi i społeczeństwu (Słownik Kopalińskiego)
Styczeń
Poleciały w niebo barwnym ogniem
noworoczne życzenia.
Z okien rynku sny zwisają pogodne
zanurzone w księżycowym cieniu.
Bramy, baszty w śnieżnych czapach przysiadły --
księżyc gile spod okapów płoszy.
Las pod miastem ziewa czarnym gardłem.
W głuszy palą się wilcze oczy.
Śnieżnym pyłem noc spada w ulice
i zaspami przyczajona trwa.
Na przedmieściach koguty głośno liczą
ciche kroki nowego dnia.
Październik
Grzyb brunatni się z leśnej ściółki
i do ręki prosi się rośnięciem.
Z drzewa zwisła zdziwieniem wiewiórka,
przestał pukać zdumiony dzięcioł.
Szpak uciszył strudzone gardziołko,
leśne żaby ciężką troskę podnoszą:
-- kto tu rozdarł ptasich trelów koronkę?
-- kto tu jesień uniósł w koszach?
Naniżemy grzybne różańce,
rozwiesimy w południe pod dachem
i na cały rok nam wystarczy
leśnych tchnień zasuszonych w zapachu.
Przeciw palcom
Płynę –– nie obłok, nie błękit,
śpiewam –– nie las i nie słowik;
nie kładźcie w mych bytów pustkowie
ciężkiej człowieczej ręki.
Kwitnę –– nie róża, nie płomień,
dojrzewam –– nie zboże, nie czerwiec;
nie chciejcie palcami mnie zerwać ––
szorstkim i twardym łomem.
Zamknijcie wzrok w powiekach,
wstrzymajcie w ustach westchnienie
–– nie spłoszcie ludzkiego kwitnienia ––
zostawcie całego człowieka.